Pozwól, drogi czytelniku, że wspólnymi siłami przeprowadzimy prosty eksperyment. Za moment poproszę Cię o odłożenie czytanego tekstu i rozejrzenie się w poszukiwaniu niebieskich rzeczy znajdujących się dookoła. Zadanie jest proste – zapamiętać ich jak najwięcej. Mamy na to pięć sekund. Gotów? Start!
Zakładam, że test został przeprowadzony uczciwie, więc mam po nim tylko jedno pytanie – jakie przedmioty dookoła Ciebie mają czarny kolor? Jeśli Twój układ siatkowaty (łac. formatio reticularis) działa prawidłowo to być może uda Ci się podać parę przykładów, ale silne skupienie się na niebieskich rzeczach skutecznie przysłoniło nam znalezienie tych w czarnym kolorze. W codziennym życiu możemy doświadczyć jak selektywnie działa nasza świadomość, gdy sami nabędziemy cechę, którą dopiero wtedy ujrzymy u innych. Klasycznym przykładem jest kobieta w ciąży, która nagle na ulicach zaczęła widzieć dziesiątki kobiet w „błogosławionym stanie”. Czy natrafiła przypadkiem na Narodowy Marsz Kobiet Ciężarnych? Nie, zwyczajnie jej mózg nie był nakierowany na wyłapywanie tej informacji z otoczenia. Niebywałe jak wiele możemy zauważyć, gdy zmienimy punkt widzenia. Moim i mojego układu siatkowatego odkryciem sezonu jesień/zima 2021 są… rowerzyści. Dopiero wtedy – w mojej małej główce – ukazało się, że miejska infrastruktura jest całkiem nieźle przygotowana na ich obecność. Wszędzie znajdują się stację miejskich rowerów i doprawdy tysiące osób w ten sposób dociera do pracy lub na wieczorną kolację. Aby to zauważyć musiałem zajść w rowerową ciążę i sam stać się rowerzystą.

Ale oprócz poszerzenia świadomości obudziła się we mnie ciekawość. Jak bowiem wyglądałby rowerowy świat gdybyśmy skoczyli w otchłań dziejów i ustawili licznik wehikułu czasu na przykład o dwieście lat wstecz – do roku 1821? Wtedy zamiast stacji miejskich rowerów natrafilibyśmy na co najwyżej warsztat, w którym moglibyśmy zamówić „maszynę do biegania”, która była pradziadkiem współczesnych modeli. Ale nie traćmy zapału! Może i tym środkiem transportu moglibyśmy sprawnie się poruszać? Słowo „sprawnie” szybko stałoby się nieco naciągane, gdyby przyszło nam skorzystać z „maszyny do biegania”, która wyglądała dość topornie i składała się z dwóch kół tej samej wielkości połączonych solidną, drewnianą belką. Dla wątpliwego komfortu użytkownika na wspomnianej żerdzi umieszczono siedzisko. Chodziło więc o to, aby usiąść na belce okrakiem, jak na współczesnym rowerze, a następnie odpychać się nogami. Tylko tyle i aż tyle. Była to naprawdę sztywna konstrukcja, w której nie znaleźlibyśmy śladu amortyzacji. Całkowicie drewniane koła trzymały całość dość solidnie, ale pozwalały także doświadczyć każdej nierówność drogi na naszych czterech literach, a pamiętajmy, że mówimy o erze, w której nie znano odkażania ran, nie mówiąc o sieci płaskich dróg rowerowych. Urodzony optymista zauważyłby jednak, że był to idealny wynalazek do zjeżdżania ze stromego zbocza. Owszem, ale tylko pod warunkiem, że damy radę utrzymać się na tym drewnianym rodeo i będziemy w stanie się zatrzymać się używając wyłącznie siły naszych nóg, bo hamulce były tam równie obecne, jak prawo głosu w demokracji ludowej. W pierwszych tego typu modelach jeśli chcieliśmy zmienić kierunek jazdy to musieliśmy zsiąść z naszego wehikułu i przestawić go w odpowiednią stronę. Kierownicy brak. Na całe szczęście około roku 1818, do którego trafiliśmy, upowszechniły się już maszyny do odpychania zmodyfikowane przez Karla Draisa. Dzięki niemu mogliśmy zmienić kierunek jazdy za sprawą zamontowanej kierownicy, a jego patent był znacznie lżejszy niż poprzednicy i ważył zaledwie około… 45 kilogramów. Szybko podbił serca klientów, którzy mogli biegać na czymś, co określano od nazwiska twórcy „draisinne”. Słowo to przeszło do języka polskiego jako „drezyna” i z czasem zmieniło znaczenie, dlatego dziś nie jest to drewniany „podbiegacz” pozbawiony pedałów, a pojazd kolejowy do inspekcji torów.

Gdybyśmy jednak chcieli rozejrzeć się za pojazdem, który bardziej przypomina współczesny rower to koniecznie trzeba przestawić nasz wehikuł czasu na około 1888 r. To oznacza tym razem podróż w przód o prawie 70 lat, w czasie których doskonalono bicykle ku chwale ludzkości. To mniej więcej wtedy John Starley zmodyfikował istniejące rozwiązania i zamontował dwa koła o tej samej wielkości połączone nowoczesną ramą. Z sukcesem produkował i sprzedawał swoje produkty pod nazwą „Rover” (ang. „wędrowiec”), którą w Polsce zaczęto określać pojazdy tego typu. Ten sam schemat zastosowano później i dzięki temu wszystkie sportowe buty to „adidasy”. Do międzynarodowego sukcesu roweru przyczynił się także niepozorny weterynarz z Belfastu, John Dunlop, któremu zawdzięczamy pneumatyczne opony poprawiające komfort jazdy i uzyskiwane prędkości. Okazuje się więc, że rower, który zmienił bieg historii (m.in. przyczynił się do emancypacji kobiet) jest wynalazkiem stosunkowo młodym. Może więc wykorzystalibyśmy nasz wehikuł czasu do podróży o dwieście lat do przodu? Wtedy dowiedzielibyśmy się jak wyglądałby rower w 2218 roku. No właśnie – jak? Ale wróćmy na Ziemię…

Tego typu rozważania są bardzo bliskie temu, w jaki sposób skuteczniej możemy się uczyć. Zwróć uwagę, jak łatwo wpadliśmy w pasjonujący świat rowerów, tylko dlatego, że nie pozwoliliśmy wygasić zwyczajnej (i nieco dziecinnej) ciekawości. Dlatego coś co nazywam „metodą ciekawskiego dziecka” może być niezwykle przydatne w trakcie zdobywania wiedzy w dowolnych dziedzinach. Wystarczy nakierować nasz układ siatkowaty na interesujący nas temat i zadzieje się magia.
Materiał powstał przy współpracy z Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne.
Razem z WSiP dbamy o rzetelność i wiarygodność informacji.
Uzupełnienie wiadomości, przygotowanie do sprawdzianów i do egzaminu ósmoklasisty tylko ze sprawdzonymi materiałami – repetytoriami i arkuszami WSiP! Więcej o repetytoriach można dowiedzieć się tutaj: https://youtu.be/aVDqkN95ACI